Australia - Broome 20 sierpień 2007 poniedzialek
















Jestesmy w Broome w ciagu dwoch dni przejechalismy 1400km co jest dla nas nie lada wyczynem. Wczoraj zapisalismy sie na safari na wielbladach, ktore sa tutaj najpopularniejsza atrakcja. Karawana sklada sie z 16 wielbladow, a przy zachodzie slonca dolacza do niej jeszcze jedna i razem po plazy maszeruja 32 wielblady. Super przezycie, zrobilismy cala mase zdjec. Plaza nazywa sie Cable Beach od kabla telegraficznego, ktory w tym wlasnie miejscu wychodzil z wody. Plaza jest bardzo szeroka i jezdzi po niej cala masa samochodow, a wieczorem polowa populacji Broom zbiera sie by obejrzec zachod slonca, my widzielismy nawet mloda pare, ktora brala slub w samej wodzie. Broome wraz z jego turkusowymi wodami laguny i bialymi, piaszczystymi plazami jest wspanialym miejscem na dluzsze wakacje. Dzis rano wyruszylismy w kierunku Darwin mijajac lukiem Park Narodowy Kimberley. Polnocno-zachodnia czesc Australii to tereny ciagle jeszcze wolne od turystyki obfitujace we wspaniale dzikie krajobrazy, piaszczyste biale plaze i odizolowane jeziora. Droga ta moze byc przebyta autostrada w ciagu 12 godzin, ale zeby poznac prawdziwy urok tych terenow mozliwe jest rowniez przebycie jej na trasie dostepnej tylko dla samochodow ktore maja naped na 4 kola i sa bardzo dobrze wyposazone na taka podroz. Najwieksza atrakcja jest tutaj Gibb Road, 670 km nieasfaltowanej drogi, ktora wiedzie przez prawdziwa scenerie Australii. Mija sie po drodze szereg wspanialych wawozow oraz jezior , w ktorych stalymi bywalcami sa krokodyle. Jest to dosyc trudny odcinek Parku Kimberley nalezy wiec przygotowac sie na czeste zmiany kol i mozliwe, ze rowniez drobne naprawy, zadna firma ubezpieczeniowa nie daje ubezpieczenia na te trase. Dlatego my wybralismy autostrade. Wieczorem dotarlismy do miasteczka o nazwie Fitzory Crossing. Tym razem miejsce na kampingu dostalismy bez zadnych problemow. Jak zwykle warunki spartanskie gospodarz kampingu to mily pan taka zlota raczka ale jak sie pozniej okazalo nie tak do konca poniewaz nie dzialajcy grill i kuchenka elektryczna zmusila nas do przygotowania kolacji w naszym kampervanie. Tutaj spotkalismy pare Izraelczyka i Australijke podrozujacych od 8 miesiecy na motocyklu. Ich pojazd zepsul sie i spedzali tutaj juz druga noc byc moze sa tam do teraz :) Samo miasteczko to urzad miasta, biblioteka i koszmarnie drogi internet aaa nie zapomnijmy o stacji benzynowej. Spolecznosc aborygenska zyjaca z dnia na dzien poza malymi wyjatkami zdaje sie miec w pogardzie wszystko co sie wokol nich dzieje. Patrzac na ich tryb zycia i jak od samego rana formuja sie w grupy siedzace gdzie popadnie mam wrazenie, ze nie maja poczucia czasu. Generalnie sa nie grozni aczkolwiek czasami zachowuja sie dosyc glosno. Ciekawostka jest supermarket prowadzony przez lokalnych aborygenow co dowodzi, ze nie wszyscy ulegaja pokusie leniwego zycia. Tak na marginesie, koszmarnie wysokie ceny, dwa razy drozej niz w drogiej dzielnicy w Sydney. Dla przykladu tabliczka czekolady z orzechami, 5 litrow wody, 3 gruszki kosztowaly nas uwaga $17!

Komentarze

Magda pisze…
fajowsko wyglada ta jazda na wielbladach!

Popularne posty