Wietnam - Sa Pa 11 listopad niedziela













Przy akompaniamencie komunistycznej muzyki dobiegajacej z glosnikow w wagonach ruszylismy nocnenym pociagiem z Hanoi do Lao Cao miejscowosci polozonej 3 km od granicy z Chinami. Na miejscu po dobiciu targu z kierowca busa udalismy sie w godzinna podroz do polozonej w gorach wioski Sa Pa.

Jak zwykle zaczelismy od ogladania hoteli, zazwyczaj jedno z nas zostaje z bagazami a drugie chodzi i oglada pokoje. Zajmuje to sporo czasu i wcale nie z powodu, ze hotele sa od siebie oddalone. Nic podobnego przewaznie sa wszystkie obok siebie. Kazdy z nich ma po kilka pieter bez windy. Hotel ktory wybralismy ma chyba z 10 pieter, takie przynajmniej robi wrazenie,wybralismy sloneczny pokoj z kominkiem i cudowynym widokiem na gory. Wieczorem dostalismy teromos z goraca woda, ale kominek pozostanie chyba nietkniety. Na pytanie czy moga rozpalic ogien, recepcja odpowiada pozniej. Termos sie przydaje caly czas wozimy ze soba cukier, herbate i cytryne w plynie, milo jest sie napic goracej herbatki w gorach, gdzie zazwyczaj jest dosc chlodno.

Najwazniejsza atrakcja, ktora sciaga do Sa Py cale masy turystow jest niedzielny targ, na ktory przychodza z okolicznych wiosek rozne plemiona zamieszkujace polnocny Wietnam. Grupy etniczne, ktore przywedrowaly tutaj z Chin to Hmong, Dao, Tay, Nung,Thai i Muong. W sumie wszyskie te plemiona stanowia dwie trzecie ludnosci Wietnamu i pomimo wielu staran komunistycznego Wietnamu nie udalo sie ich zasymilowac z wietnamczykami. Wiekszosc z nich zyje w odleglych wioskach i zeby do nich dotrzec potrzebne jest specjalne pozwolenie, mocne buty i umilowanie do gorskich wedrowek. Juz dzisiaj po przyjezdzie do miasta mielismy przedsmak sobotnio – niedzielnego targu. Egzotyczne twarze ludzi z kilku roznych plemion, przepiekne regionalne stroje sprawily, ze juz teraz wiemy, ze czas spedzony w Sa Pa nie bedzie czasem zmarnowanym.

Po krotkim spacerze po targowisku postanowilismy cos zjesc w jego dolnej czesci gdzie stoluje sie chyba cale miasto i tylko nas brakowalo. Zamowilismy sobie niezwykle tania (5 tys. Dongow) zupe z kurczaka taki jakby rosolek i zjedlismy go ze smakiem przygladajac sie niesamowitym twarzom tutejszej ludnosci. W drodze powrotnej do hotelu jeszcze na tym samym targowisku przechodzac przez stoiska z miesem i natrafilismy na pieknie przywedzonego prosiaczka, palce lizac.... tylko, ze ten modziutki, jedrny prosiaczek okazal sie niczym innym jak najzwyklejszym PSEM burkiem, ktory jeszcze wczoraj rano pewnie biegal sobie beztrosko po tutejszych gorach i dolinach. I teraz co tu robic, zignorowac to co zobaczlismy i nadal stolowac sie jak lokalni czy i zajadac sie makaronem lub ryzem, czy tez moze przejsc sie na krakersy?

Komentarze

Popularne posty